Avaria
Bezkres pełen niezliczonych, tajemniczych krain. Nieograniczone żadną barierą czy krawędzią miejsce, pomimo braku faktycznej granicy, którą można oznaczyć na mapach, czy terenu, który można podbić, znane jest wszystkim pod jedną ścisłą nazwą – Avaria. Każda z powietrznych wysp posiada swoją własną kulturę, gospodarkę czy nawet poziom rozwoju naukowego. To, co łączy wszystkie krainy Avarii, poza przynależeniem do tego samego świata, nie jest już jednak tak przyjemną sprawą. Anomalia, nazwany w ten sposób zestaw zróżnicowanych, niewyjaśnionych zjawisk, które powoli wyniszczają tkankę wszystkiego, co żywe i nie tylko. Ponoć cokolwiek padnie ofiarą tego łańcucha zmian, nie może liczyć na pozytywny los. Jak w przypadku chorób, skutki można podzielić na te bardziej i mniej tragiczne, tak w tym przypadku stopnia wyrządzonej krzywdy nie da się tak łatwo określić. Zwykle potraktowana przez Anomalię istota obumiera, często w męczarniach. Silniejsze osobniki potrafią jednak zmutować, zmieniając się w nienaturalne poczwary. Problem, z którym zmaga się Avaria, dręczy mieszkańców każdego zakątka. Czy można zatem uznać, że dotyka ich sytuacja zupełnie beznadziejna…?

Dia’ri – Legenda o królu bogów
Niczym dar z niebios, pewnego dnia zesłane zostało rozwiązanie na odwiecznie trwającą klątwę. Istota przypominająca człowieka, jednak o potencjale dużo większym niż któregokolwiek ze stworzeń żyjących na świecie. Legendy głoszą, że obudziwszy się w ciemnym lesie, tajemniczy mężczyzna wędrował siedem dni i siedem nocy w poszukiwaniu wskazówek. Nie wiedział skąd pochodził czy jakie było jego powołanie. Znał tylko swoje imię oraz zachowane instynkty, które ostrzegały go przed zostawaniem w jednym miejscu. Wieści przekazują, że pomimo spędzenia siedmiu dób w miejscu bez chociażby pojedynczego promienia światła czy źródła pożywienia, ujawnił się ludziom z pobliskiej wioski jako rosły wojownik o nieskazitelnej cerze, który z pewnością na wychudzonego nie wyglądał. Tajemnicą dla mieszkańców Carachtar, gdyż tak zwała się ów osada, było to, jak nieznajomy przeżył swoją drogę. Już w tamtych czasach lasy roiły się od bestii, zmutowanych zwierząt, które odpędzały nawet najwytrwalszych wojowników. Tajemniczy mężczyzna, który przedstawił się imieniem Arthorus, nie traktował ich jednak jak wyzwanie, gdyż jego nadnaturalna siła sprawiała, że z jego perspektywy mutanty nie były niczym więcej niż rozwścieczoną zwierzyną łowną.
Jak okazało się podczas dalszego pobytu wojownika w Carachtar, posiadał on niezrównaną przez nikogo siłę i wytrzymałość. Zachęcony przez mieszkańców osady, która przyjęła go z serdecznością, zdecydował się odwdzięczyć za okazaną dobroć i wyruszył w świat nie dłużej niż siedem tygodni po pojawieniu się na wyspie. Z pomocą niekonwencjonalnych środków podróży opuścił wyspę Sylvaris, by w niedalekiej przyszłości rozsławić swoje imię w najdalsze zakątki Avarii. Arthorus zawdzięczał swoją sławę mocy, której nie sposób było opisać. Wiedząc, że sam jeden nie upora się ze skutkami szalejącej Anomalii, zdecydował podzielić się całą swoją wiedzą na temat posiadanych zdolności. Z jego naukami odkryto nową dziedzinę badawczą.
Mahus, do tej pory uważany za bezużyteczny, był minerałem skrytym w najgłębszych czeluściach jaskiń. Kto, jak nie legendarny wojownik, mógł odkryć ukryty potencjał drzemiący w tym kamieniu? Z jego pomocą odmieniony został światopogląd wszystkich mieszkańców Avarii, których dobiegła ta nowina. Arthorus widząc, że kamienie rozświetlały się przy jego obecności, doszedł do wniosku, że może ich użyć, by podzielić się swoją mocą z potrzebującymi. Dzięki szeregom prób i starań najbardziej obiecującym śmiałkom udało się zaczerpnąć skrawka siły wojownika. Nowo odkrytą dziedzinę pozyskiwania mocy nazwano od minerału, który umożliwiał tego typu cuda, a samo określenie ewoluowało na przestrzeni dziejów, zmieniając się w to, co dzisiaj zwie się „magią”.

Curamich – dekada trosk
Wszystko jednak musi kiedyś się zakończyć, nawet te pozornie bezkresne legendy. Podczas swoich dwustu trzynastu lat dokonań, „król bogów” Arthorus zapewnił wsparcie niezliczonym krainom. Siedem z tychże uznawane było za jego centra operacyjne, co poskutkowano nadaniem im miana „Dia’lean” – boskich wysp. Jednak nawet najbardziej wytrzymałe ciało nie zatrzyma czasu na wieki. Po okresie swoich wyczynów mężczyzna najzwyczajniej w świecie padł ofiarą wieku. Na łożu śmierci opłakiwany był przez wszystkie narody, niemniej jednak odszedł z uśmiechem na ustach. Podczas wielu dekad względnego pokoju wszyscy pozapominali o poczuciu beznadziei, nikt więc nie spodziewał się, że tak szybko zawita w ich sercach na nowo po odejściu ich zbawcy. To powiedziawszy, odejście Arthorusa było wyznacznikiem nowej ery – Dia’taris.
Co prawda dzięki innowacji wykorzystującej mahus do pozyskania mocy tajemnej udawało się nieznacznie zbliżyć najbardziej utalentowanym do poziomu swego minionego idola, jednak szybko okazało się, że nie tylko cywilizacje się rozwijały. Anomalia dawała się we znaki na całym świecie przez kolejną dekadę. Krainy, które utrzymywały ze sobą jakikolwiek kontakt, odnotowywały sumę około sześciu milionów strat w ciągu roku i chociaż liczba ofiar nie wzrastała, samozwańczy prorocy zaczynali zwiastować upadek naturalnego porządku świata.
Wszystko to trwało do dziesiątego roku Dia’taris. Nadziei na podobnego rodzaju cud zaczęło brakować i, pomimo że ludzie nauczyli się walczyć z pomniejszymi skutkami, intensywność Anomalii wzrastała co rusz. Trzeciego dnia szóstego miesiąca, na terenie wyspy Sylvaris dostrzeżono oślepiający słup światła, który rozświetlił nocne niebo. Z podejrzeniem zagrożenia wysłano z pobliskich wiosek grupy zwiadowcze, składające się z osób, które umiały poruszać się po Zakazanym Lesie z zachowaniem względnego bezpieczeństwa. Spodziewając się dotkliwych zniszczeń spowodowanych Anomalią, zamiast tego zastali leżącą pośrodku krateru, ubraną w nieznane w tamtym rejonie ubrania osobę. Wiedząc, że pozostawienie nieprzytomnego nieznajomego w środku tak niebezpiecznego lasu jest nieodpowiedzialne, bez zastanowienia zabrali go do najbliższej osady. Seminos, chociaż nie posiadała równie trwałych murów co Carachtar, była jedną z pewniejszych przystani dla zapodzianych wędrowców.
Z zapisków z tamtego czasu wynika, że znaleziony mężczyzna był wątłej postury, miał śnieżnobiałe włosy, a jego karnacja była tak blada, że widoczne były niektóre żyły i tętnice. Największe jednak zdziwienie wywołały po jego obudzeniu oczy, których tęczówki były w ciemnym odcieniu szkarłatu. Nie był to typowy kolor oczu, a cała reszta komponowała się w wyjątkowy cud. Mimo tego odmiennego wyglądu, jego postura w porównaniu do legendarnego Dia’ri nie rodziła zbyt wielu oczekiwań. W krótkim czasie okazało się jednak, że swój ubytek w masie mięśniowej kompensował niezwykłym potencjałem magicznym. Leach, gdyż tak chłopak się nazywał, zasłynął na całym Sylvaris z wyjątkowej kontroli nad piorunami. Zachęcony swoimi osiągnięciami ruszył później w dalsze zakątki świata, opuszczając wyspę.

Dia’roku - początki Herosów
Historia Leacha ciągnęła się, aż nie dotarł do jednej z Dia’lean. To na niej zaczął słyszeć wiele innych, interesujących plotek. Dotyczyły one pięciu innych postaci. Sciath, rosły i nieustępliwy w swoim istnieniu, ponoć żaden atak nigdy nie naruszył jego skóry. Claim, odważny, przy czym rozważny mistrz miecza, zwykło mówić się, że swoim talentem przegania najznamienitszych rycerzy. Grain, chociaż temperamentem przewyższa wielu, zasłynęła ze swojej pewnej ręki do oręża dystansowego, nieważne czy był to łuk, czy też bardziej rozwinięta broń palna. Cruthi, niepozorna jednak silna, chociaż ma też smykałkę do magii, stara się ją wykorzystywać poprzez tworzenie najznamienitszych broni. No i Sagart, znany wszystkim jako prekursor medycyny, który na co dzień wydaje się chłodny, jednak kiedy trzeba pomóc rannym, wyciąga pomocną dłoń.
Mówi się, że to przeznaczenie sprowadziło do siebie tę szóstkę, która postanowiła podjąć współpracę. Tak jak niegdyś wielki Arthorus, teraz oni przynosili nadzieję we wszystkich zakątkach Avarii, a ich heroiczne czyny po wielu latach nadały takim jak oni miano Herosów. Mówi się, że w zależności od czasów, pojawia się ich więcej lub mniej, każdy z amnezją i z niewiadomego źródła.

Dia’iarracht - dzieje prób
Teraz mija ponad pięć wieków od zasłynięcia pierwszej drużyny Herosów, a świat z 574 rokiem ery Dia’taris wkracza w fazę nieodwracalnych zmian, podczas których bohaterowie są potrzebni bardziej niż kiedykolwiek. Do tej pory atakowana jedynie dziwną, tworzącą potwory i osobliwe, magiczne zjawiska Anomalią, Avaria stanęła w obliczu kolejnego, ogromnego zagrożenia. Nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy, gdy 7 dnia 5 tygodnia 574 roku ery Dia'taris podczas trwania Festiwalu Kwitnących Drzew na niebie pojawił się anioł.
Odpoczywający po wielu dniach wyczerpujących zleceń w celu pomocy miejscowej ludności Herosi, do tej pory imający się różnorakich zlecanych im zajęć, od ubijania potworów, przez ratowanie wiosek od niewidzialnego zagrożenia, po poszukiwanie zaginionych, jeden po drugim unosili swoje oczy ku niebo, spoglądając w kierunku spokojnie unoszącego się na nim mężczyzny. Nie umknął im fakt, że ten przedtem zatrzymał ruch słońca na nieboskłonie, to jednak nie zapowiadało jeszcze katastrofy.
Oni w końcu też potrafili używać magii. Przywołani ze swoich rodzimych światów, odarci ze wspomnień i postawieni przed misją ratowania świata, której nie każdy chciał się podjąć, otrzymali prawo do wpływania na jego prawa poprzez właśnie tę moc, dlatego stojąc ramię w ramię, niezależnie od tego czy ktoś był dwumetrowym olbrzymem, małą wróżką, osobą z owadzimi skrzydłami czy kobietą zbudowaną z kryształu, wszyscy jak jeden mąż wierzyli w swoje możliwości. W końcu do tej pory większość rzeczy szła po ich myśli. Zdobywali uznanie wśród miejscowych, podróżowali między wyspami na latających statkach, czy wreszcie poświęcali czas i zarobione pieniądze na naukę nowych umiejętności, lub rozwijali swoją magię. Co więc mógł począć jeden tylko mężczyzna w obliczu takiego tłumu dzielnych wojowników? Niestety jak się okazało, mógł wiele.
Obwieszając nadejście Dnia Sądu, anioł używający wobec siebie miana Archonta, czy też najzwyczajniej w świecie Boga, rozpoczął destrukcję na skalę, której nikt się nie spodziewał. Jedna z głównych latających wysp tego świata została obrócona w niwecz, jego najsilniejsi obrońcy pokonani, a życie straciło tysiące osób, do czego wystarczyło zaledwie kilka minut wyjątkowo nierównego starcia.
Od tej pory nic już nie zapowiadało życia takiego, jak dawniej. Garstka ewakuowanych osób została siłą przeniesiona do innej krainy, archipelagu mocno uduchowionych wysp, a wszyscy silni tego świata zaczęli się zbroić, uświadamiając sobie, jak słabi są naprawdę. Czy to wszystko jednak wystarczy, w obliczu wojny z Bogiem? No i czy samozwańczy wszechmogący jest jedyną groźbą czyhającą na ten świat?
Niezależnie od pochodzenia, posiadanych mocy czy wyglądu, wszyscy mogli zgodzić się co do jednego. Ten świat potrzebuje Herosów jak jeszcze nigdy wcześniej, w przeciwnym wypadku spotka go tragiczny koniec…